- Sebastian Adamczewski
- 2 dni temu
- 1 minut(y) czytania
Wieczór
Od wczoraj nie pisałem, bo uznałem, że ważniejsze jest przygotowanie materiałów na podstronę "przydasie". Z pewnością ciekawostek będzie tam przybywać..
Ja po szkoleniu i chorobie wróciłem do stałych zajęć - wczoraj zajęcia z Grześkiem i Rafałem a dziś Magda i Jarek. Fantastycznie było! Z Grzesiem wczoraj "po dreptałem" trochę w całkiem niezłym (jak na mnie) tempie, dzisiaj trochę też. Jednak czuję różnicę, kiedy zajęcia prowadzą terapeuci, którzy mnie znają.. W każdym razie wszystko wróciło na swoje miejsce.
Ćwiczę "jęzor" ale idzie to powoli.. Wczoraj obiad prawie godzinę, dziś czterdzieści minut - gryźć trzeba było a póki co "skubię" tylko przednimi zębami.. Na boki po prostu język nie przesuwa. Za to do przodu - język całkiem nieźle zaczyna sobie radzić.. Pamiętam jednak czasy, kiedy język "w gębie" był w ogóle bezużyteczny. Mogłem gryźć ale to, co było w buzi już było "nitransportowalne". Lena się wtedy śmiała ze mnie, że połykam jak pelikan. Przechylałem nieco głowę do tyłu, żeby to co mam w ustach wpadło do gardła. Mimo, że Lena zostawia mi co raz większe kawałki do gryzienia - z grubsza nadal mi "żarcie" mieli. To jest niesamowite - normalnie jedzenie, przeżuwanie czegoś, jest rzeczą niemal automatyczną. Człowiek może "ruszać gębą", skupiając się na gazecie, czy filmie. Ja - kiedy się na czymś skupię - przestaję przeżuwać. I mogę tak siedzieć z "pełną gębą" z pół godziny, zapominając o tym, że coś w niej jest.. Ale kroczek po kroczku.. Nie powiem, że już przyszedł ten moment, niemniej za chwilę po chusteczkach zostanie tylko wspomnienie na blogu. Póki co, jeszcze ślinię terapeutów jak przyjaźnie nastawiony do świata buldog.. Jednak co raz mniej.
Jadę poćwiczyć..


