top of page

Południe

Wczoraj Monika zrobiła ze mnie "jeża". Jak za zwyczaj były to dwie, trzy igły, to wczoraj było ich aż dziesięć - od dużego palca stopy po czubek głowy. Musiało to śmiesznie wyglądać - antenka na głowie. Po takiej ilości co? Dziś chyba wstanę z wózka i pójdę na spacer? Chciałbym ale wiem - to niestety tak nie działa..
Nie o tym jednak chciałem.. Niemoc.. Rano - najgorsza.  Trochę tak, jakby ogromna maszyna startowała, wymagając przynajmniej godziny na rozruch. Pamiętacie - w którymś rozdziale porównywałem to do omdlenia rąk podczas wieszania firanek. To takie właśnie uczucie - jakby mięśnie działały w trybie awaryjnym. Problem, żeby wyciągnąć rękę przed siebie po kubek z kawą stojący na stoliku. Żeby go unieść do ust i przechylić. Nie wspominam o tym, że się krztuszę co chwila i kaszląc wypluwam z grubsza to, co w "gębie". Nawet pisanie na telefonie leżącym na udzie, to kłopot. Nie mogę utrzymać ręki nad telefonem, opadają mi palce klikając byle gdzie. Zauważyłem taką rzecz - po południu, kiedy ćwiczę. Jestem już wtedy "na chodzie". Robię na przykład "brzuszki" - w miarę swoich możliwości - na wózku na razie.  Wysuwam się maksymalnie na skraj siedziska i opadam na oparcie = podnoszę i wychylam maksymalnie do przodu. I robię takich sto na serię, odrobinę wolniej niż robi się to zwykle. W ogóle przy tym nie odczuwam zmęczenia mięśni, mój organizm nieznacznie przyśpiesza puls i oddech - pamiętajcie, że ja oddechu nie ureguluję. Czuję się tak, jakbym nic nie zrobił - żaden wysiłek. Robię bez problemu na przykład pięć, sześć "brzuszków" i siódmego już nie zrobię - muszę pomóc sobie ręką, bo się nie podniosę. A potem znów bez problemów i jakichkolwiek objawów zmęczenia robię pięć, sześć powtórzeń. Tak, jakby ktoś się bawił przyciskiem "on/off". Są mięśnie - nie ma mięśni. I tak wykonuję część czynności - jakbym zaspał na światłach. Mimo intencji ruchu nic się nie dzieje a potem nagle zastartuje i jest bez wysiłku.. Nie oczekuję od Was rozwiązania, bo podejrzewam, że sprawa leży poza Waszą "jurysdykcją". Opisuję to, bo wydaje mi się to istotne. Bo czym innym jest brak mocy a czym innym brak prądu. Uczucie braku mocy znam i tu go zdecydowanie nie ma. Być może to kwestia "konektu" ale też trochę dziwnie, bo albo czymś ruszam albo nie. Bez zmęczenia? Teraz tak a za chwilę już nie? Dziwne to... Terapeuci pewno stale się z tym spotykają..  

Wieczór

Dziś słaby dzień.. Raczej "normy" nie wyrobię.. Obiad "poszedł" normalnie - czterdzieści minut. Mój rekord to dwadzieścia. Jak na mnie to niemal w biegu. Każde połknięcie wymaga przygotowania. Fazy wstępnej, bez której się nie uda. To jakby skok z dachu na dach - między dachami zaledwie metr z kawałkiem ale pod spodem wysokość kilku pięter. Jak się nie uda, to... Lepiej mieć zapas. I tak to wygląda - papka, nie ma co gryźć (choć przednimi zębami już coś tam "młócę"). Żuchwą jednak mielę, mielę i chop! Krztuszę się już raczej tylko płynem ale jak się zdarzy, to zawartość "gęby" niestety jest w promieniu kilku metrów rozbryzgana - trzeba sprzątać. Wiadomo - najczęściej biedna Lena. No bo przecież nie ja..
 

"Przegląd od AI:

Język to złożony narząd mięśniowy, składający się z wewnętrznych (podłużny górny/dolny, poprzeczny, pionowy) i zewnętrznych mięśni (bródkowo-językowy, gnykowo-językowy, rylcowo-językowy), które umożliwiają jego niezwykłą elastyczność i precyzyjne ruchy potrzebne do mówienia, żucia, połykania, a także odczuwania smaku i dotyku, będąc jednocześnie najsilniejszym mięśniem w stosunku do swojej wielkości. "

Coś tam próbuję gryźć, najczęściej słodkie rzeczy, które przygotowuje mi Lena. Bo oczywiście "sklepowych słodyczy" nie tykam.. Bezpieczne, takie które się w razie draki szybko rozmoczą, czy wręcz rozpuszczą. I przede wszystkim w pełni zdrowe. Jak na przykład czekolada z kakao ceremonialnego słodzona cukrem kwiatowym. Czy jakieś wafle lub galaretka - o lodach nie wspomnę, bo tych nie gryzę.. Wkurzam się tylko jak mi się coś do podniebienia przykleja, bo język jeszcze nie ma siły zeskrobać. I wolny jest strasznie. Dlatego nie wymówię jeszcze głosek przedniojęzykowych, takich jak "T,D", bo się nie "odbiję" od podniebienia, czy zębów. Poza tym na to jeszcze zbyt mała kompresja. Przy zatkanym nosie już wychodzą "P,B" a nawet tylnojęzykowe "K,G,H".  Kącików ust jeszcze językiem nie dotknę. Kawałek górnej i dolnej wargi już jednak obliżę. Pewne słowa wymówię już w miarę ładnie, zrozumiale. Takie jak "mam", "mogę", "kocham" (przy zatkanym nosie oczywiście), czy słynna już "baba" z balu ale większość jest jeszcze nie zrozumiała. No i oczywiście kiedy ćwiczę sam, bo póki co "śmieszny pan" w towarzystwie mi się chwalić nie pozwoli.. Powoli jednak do przodu.. 

Jadę co poćwiczyć, "bo z siedzenia ni ma Panie kochany nic!". A pisałem Wam już, że ja z pochodzenia, to "chłopak z PGRu" jestem? I to takiego z prawdziwego zdarzenia, z północnej Polski!

Mam prawo więc być trochę "inny".. :-)

bottom of page