top of page

Przyszedł czas, kiedy byłem na tyle sprawny, że Lena dała sobie ze mną radę. Najpierw "piaskownica" w ośrodku Caritasu, tuż obok Donum Corde - praktycznie za płotem. Poza tym - przy tych "wczasach" za jedyne 40 tysięcy na miesiąc - kasa topniała jak śnieg w maju.. Pamiętam jak Lena odprowadzała mnie do drzwi, jak dziecko do szkoły. Po zajęciach też odbierała mnie. A ja śmigałem na elektrycznym wózeczku "co koń wyskoczy" na zajęcia wzbudzając uśmiechy wśród pensjonariuszy i ich opiekunów..
Końcem października wróciliśmy do domu. Do domu to właściwie szumnie powiedziane. Lena z Magdą wynajęły mi mieszkanie na parterze, bo moje na piętrze i po schodach. Mieszkam w nim nadal.. Póki co wyjścia nie ma.
Stąd dojeżdżamy na zajęcia. Mój stan wymaga nadal ciągłej opieki, więc Lena stała się moją prywatną "pielęgniarką". W ogóle tacy ludzie jak ona, czy Magda z Siankiem poświęcają się dla mojego "być albo nie być", bo bez nich nigdzie bym nie zaszedł. Sprawy administracyjne, lekarze, którzy wymagają osobnego rozdziału a którzy są konieczni do załatwienia każdej, najdrobniejszej rzeczy, poczta - wszystko wymaga mojego osobistego stawiennictwa do czasu uczynienia kogoś pełnomocnikiem.. A spróbujcie coś załatwić bez słowa - powodzenia..
Całe pięćdziesiąt lat swojego życia przespałem w pozycji embrionalnej a przynajmniej na boku. Udar zmusił mnie do spania na wznak. Strasznie niekomfortowo czuję się w tej pozycji. Ma to wpływ na trudności z zaśnięciem. Z kolei ze względu na to, że nie mogę zmienić pozycji budzę się dość wcześnie - czasem jak w Reptach, koło 5:00. Wiosną - kiedy wcześnie robiło się jasno - obejrzałem każdy dostępny moim oczom zakamarek mieszkania. Ale ileż można dumać nad lampą na suficie?! Zacząłem więc już w Donum Corde uskuteczniać gierki na telefonie. Operuję tu poziomami czy liczbami nie po to, żeby się chwalić tylko uzmysłowić wam ilość zmarnowanego w łóżku czasu. Skoro bezsenność, to wstając mógłbym ten czas jakoś wykorzystać a tak - guzik z pętelką. Zostają gierki na komórce. Czasem z pozoru mało wymagające - takie jak bilard.. Wydawać by się mogło, że to tylko umieszczanie kul w dziurze. Podczas gdy - każdy kto dobrze gra ten wie - to strategia. Zaplanowana od początku do końca kolejność z umiejętnym rozgrywaniem białej bili. A sedno stanowi techniczna umiejętność, doskonalona latami. Oczywiści wszelkie "komórkowe" gry tego typu to tylko namiastka tego co w "realu". Bilard - mimo że to była gra na czas - był dobrym "pożeraczem". Wciągał i pożerał mnóstwo czasu - na czym mi zależało. Pamiętam jak się irytowałem kiedy nagle w środku rozgrywki Lena postanowiła mi wytrzeć ręce albo wyczyścić zęby. No jak tak?! W środku meczu?! Ona sobie sprawy nie zdawała z tego jakie to ważne. A ranking? A wirtualna kasa? A punkty? W końcu to gra o "złote gacie" a ona "se tak" zęby będzie czyścić. Szczyt ignorancji! Bilard co prawda jeszcze mam "w razie czego" ale jego miejsce zajęły inne rozrywki. Sudoku od Easybrain. Nie odblokowałem jeszcze poziomu ekstremalnego ale na mistrzowskim mam siedem gier. Licząc cztery poprzednie poziomy, które trzeba było odblokować, to kilkadziesiąt bezsennych godzin.. Words of Wonders - coś w rodzaju krzyżówek - z podanych liter trzeba ułożyć wyrazy i zapełnić nimi krzyżówkę. Liter z poziomu na poziom jest więcej. Teraz rozgrywka nr.295 plus codziennie krzyżówka dnia, to będzie jakieś 395, każda z 10 minut... Rozumiecie co chcę "powiedzieć"? Ilość czasu, jaką w ten sposób czekałem na sen albo na świt jest niewyobrażalna. Godziny spędzone na bezproduktywnym czekaniu..
Mieszkanie dziewczyny wynajęły fajne. Na osiedlu na obrzeżach miasta, na parterze, wśród zieleni. Kuriozalne było tylko to, że za płotem szpitala w którym dostałem udar. Ale do tego faktu szybko przywykłem, choć początkowo mnie przyprawiał o dreszcz. Mieszkanie ma dobry układ, przestronną łazienkę, po której dam radę poruszać się wózkiem i duże okno tarasowe, przez które mogę wyjechać na ogród i przez które teraz - bo jesień już - widać kawał świata. Nazywam to "akwarium" ponieważ to miecz obusieczny - ja przyglądam się światu ale też sam jestem doskonale z zewnątrz widoczny.
Wadą tego mieszkania jest to, że na terapię trzeba przejechać praktycznie całe, zakorkowane wiecznie miasto.
Terapię mam gęsto - sam chciałem. Gdyby środki na to pozwalały byłoby jeszcze więcej. Dalej jestem jak "cyborg" - będę robił póki się nie "zajadę" - taki głupi charakter. Z drugiej zaś strony, to właśnie dzięki temu charakterowi jestem, tam gdzie jestem i dawno prognozy odnośnie mojego stanu przestały być aktualne. Ale dziewczyny - Lena i Magda wspierana przez Sianka - robią co mogą. A grupa przyjaznych mi ludzi wspiera mnie nie tylko finansowo - ja więc też daję co mogę.. Oprócz tego, że pracuję z fantastycznymi terapeutami - dużo staram się ćwiczyć sam. Dziwne to.. Nie dam rady wstać z łóżka, ba! - nawet się obrócić na bok a stoję bez podporu czy dreptam z terapeutami. Ale to kwestia "braku" tułowia. Tak jak wspomniałem wcześniej - "abonent czasowo niedostępny". Z tym niestety będę musiał jeszcze trochę pożyć...
bottom of page

