top of page

Rano
Zwykle - jak i dziś - kawa w łóżku. Kto by nie chciał?! Niemal symbol luzu i wolności. Dostatku czasu i braku wszechobecnego pośpiechu. Czasami w poprzednim życiu - przed udarem  - fundowałem sobie taki luksus. Ale teraz to przymus.. Z luzem nie ma nic wspólnego. Wstawanie, to cała operacja. Trzeba mnie ubrać, bo sam nie dam rady. Jedną ręką? Poza tym mięśniami brzucha zawiaduję tak, że nie dosięgam kolan. Leżę więc jak kłoda a Lena mnie cierpliwie ubiera, przewracając z boku na bok co jakiś czas jak worek kartofli.
Przesiadam się - z dużą pomocą - z wózka do auta i odwrotnie. Łatwe to nie jest. Idzie jednak z miesiąca na miesiąc coraz łatwiej. Wczoraj udało mi zanim wysiadłem z auta prawie usiąść. Napiszę Wam, co w tym niezwykłego. Otóż zwykle wygląda to tak, że Lena idzie po zaparkowaniu auta po wózek. Ja w tym czasie staram się przygotować do “transferu” - jak to mawiają ładnie terapeuci. Problemy wynikają z “braku” mięśni brzucha. Już samo otwarcie drzwi stanowi nie lada problem. Dlatego, że zamiast je odepchnąć, odpycham sam siebie. Wymaga to więc odpowiedniej pozycji, żeby właściwie skierować siłę. Potem trzymając się  za rączkę nad drzwiami i odpychające się głową od oparcia staram się biodra skierować do wyjścia. Kiedy mi się to dostatecznie udaje, wyciągam ręką prawą nogę i zapierając się  o próg staram się obrócić biodra jeszcze bardziej. Kiedy mi się to uda mogę nogi wyciągnąć na zewnątrz. Najpierw pomagam prawej, bo sama sobie jeszcze nie poradzi, potem - jeśli się uda - wyciągam lewą. Kiedy nogi mam już na zewnątrz - mogę usiąść. Bo leżę na konsoli z wajchą zmiany biegów. Łapię się więc prawą ręką za słupek karoserii i podciągam z całej siły. Profil siedzeń mi niestety nie pomaga. Wczoraj prawie się udało. Ale zwykle do tego czasu Lena przychodzi z wózkiem - wczoraj nie było inaczej. Zabrakło kilku centymetrów..
Znowu oplułem wszystko kawą..

bottom of page