top of page

Wieczór
Dzisiaj środa, więc dzień "porąbkowy" (zdecydowanie proszę nie mylić z "porąbanym) - fajny dzień. Inne podejście Magdy i Jarka, niż pozostałych terapeutów, z którymi mam do czynienia. Nie lepsze, tylko inne. Co mnie cieszy, bo mam duże urozmaicenie w kwestiach terapeutycznych i nie tylko. Jarek mi dużo rzeczy tłumaczy od strony technicznej i od razu uzasadnia dlaczego - to pozwala mi korzystać z tej wiedzy, kiedy ćwiczę sam. Wiem, co obserwować, na co zwracać uwagę a przy okazji mózg dostaje piotrkowe "po co?". Magdy "rozkminy" podczas zajęć też zawsze prowadzą do konstruktywnych wniosków - lubię to, bo zawsze się czegoś dowiem. Dzisiaj na przykład Magda się zastanawiała, jak to jest, że mimo niewyspania (przypominam Wam, że od udaru jeszcze się nie wyspałem) prawie nigdy się nie męczę. To prawda - zastanawiałem się nad tym.. Myślę, że to kwestia tego, że od dziesiątego roku życia robiłem różne wygibasy na drążku. Jakoś miesiąc przed udarem zacząłem stawać na drążku na rękach. Buty wiązałem zawsze stojąc na jednej nodze, drugą wysoko zadzierając kolanem do klatki piersiowej - byłem cholernie sprawny. Przez całe życie wyrobiłem sobie solidny gorset mięśni wewnętrznych i mimo, że życie mnie unieruchomiło, to co teraz robię, to dla tych mięśni wczasy - dla tego, co po nich zostało. Mój mózg też jest przyzwyczajony do pracy "na granicy wytrzymałości" moich mięśni, więc takich ćwiczeń nie odbiera jako męczące. Przez to, że stanie na rękach na drążku czy choćby wymyk, to ćwiczenia bardziej techniczne niż siłowe, to jestem świadomy ruchu każdego mięśnia i przywykłem do jego analizy. Zmierzam do tego, że to wszystko "w kupie" decyduje o tym, że z sukcesem powoli udaje się odkręcać skutki tej "życiowej katastrofy". A dla Was to wskazanie, że zdecydowanie lepiej iść na siłownię czy do parku, niż na kebaba.
Problem mam z "konektem" bardziej niż z siłą. Nie zazdroszczę terapeucie, który mnie trzyma i stara się, żebym nie złożył się w poł, kiedy "śmieszny pan" się we mnie zbytnio rozbryka. A świadomie się podniosę tylko na tyle, że ciężko mi ręką sięgnąć do kolana podkurczonej nogi. Spowolnienie, o którym Wam wspominałem, wynika nie z braku siły tylko zbytniego, niekontrolowanego napięcia. Oporu, który muszę pokonać. Najpierw rozluźnić mięśnie, żeby w ogóle ruch był możliwy. To przypomina trochę siłowanie się na ręce z samym sobą. Która ręka wygra? Ta, o której zdecydujecie. Tyle, że ja nie bardzo jeszcze mogę...
A propos Pani dr., o której wspominałem w październiku - mam się lepiej od kiedy stosujemy się (z Leną) do jej zaleceń. Jeszcze bez jakichś spektakularnych wyników ale ogólnie się poprawia. Skoro ja zauważam różnicę, to znaczy, że to działa - powoli - ale działa. Krótko na razie - bo to zacząłem stosować końcem października. A to nie "cudowna pigułka". I kto z zespołem poudarowym ma do czynienia, niech się przyzwyczai - ten stan niestety trwa długo a efekty mozolnej pracy i wszelkich zabiegów przychodzą powoli. Tak jest przynajmniej w moim przypadku..
bottom of page

