top of page

Rano
Nie mam siły… Nie mam siły żeby podnieść kubek z kawą. Niemal każda próba podniesienia go kończy się mimowolnym przeciągnięciem, które nie pozwala się napić. Z jednej strony ja - chciejstwem - nie podniosę kubka z kawą a z drugiej kiedy się przeciągam - są to potężne naprężenia, których nie chcę. Nie życzę sobie! Tym bardziej, że często kończą się skurczem. Łydki, uda bądź - co gorsza - brzucha (trochę jak kolka tylko "bardziej"). Znoszę go wtedy w milczeniu, na bezdechu..
Podsumujmy rok i dziewięć miesięcy..
Nie wstaję sam z łóżka, nie mówię, pijąc krztuszę się niemiłosiernie, wyciągnięcie prawej ręki, żeby włożyć do stojącego na biurku komputera pendrive, to jak wyprawą na (przynajmniej) Skrzyczne. Zapalenie światła prawą ręką z lewej strony graniczy z cudem ale udaje się.. Wymaga jednak tak dużego naprężenia całego ciała, że potem muszę podjechać do łóżka, przytrzymać się go i poprawić.. Na drugie mam “pomyłka”. To co klikam “przypadkiem” albo piszę, sprawia, że wyrażenie jakiejś myśli, wykonanie czynności trwa absurdalnie długo.. W zasadzie większość czasu spędzam na poprawianiu. Nie chcę mi się już.. Nie warto?! Ciało jest zepsute i tyle.. Da się naprawić ale “koszt operacji przewyższa zdecydowanie profity i nakłady z nią związane". O zgrozo - ja, gorliwy wyznawca “tu i teraz”, żeby nie zwariować - muszę myśleć, że to wszystko za parę lat będzie tylko niemiłym wspomnieniem.. Jeśli tylko życie nie postanowi mi znowu pokazać gdzie ma moje plany. Na myśl o świetlanej przyszłości, jaka mnie czeka “Idiota” się rozczulił - płacze, wyjąć cichutko. Zasmarkany szlocha, jakby się coś stało..
Nie pisałem się na udział w fizycznym wyścigu pod tytułem "lepiej, wyżej, dalej", który codziennie stanowi dla mnie "sól życia". I nie chcę, żeby to stanowiło jego sens - znaczy - życia. Z całym szacunkiem dla Tych wszystkich, którzy mnie ratowali a teraz dbają o to, bym "wracał" w jak najlepszych warunkach - nie warto było.. Jestem wdzięczny i pewnie sam nie zachowałbym się inaczej ale na dzień dzisiejszy - nie warto.. Trzeba było z podniesionym czołem stoczyć tę wyimaginowaną walkę z bykiem i odejść z godnością.. Zdecydowanie.. Być może za parę lat zmienię zdanie - jeśli zmieni się perspektywa. Od myśli samobójczych jestem daleki - z resztą nie starczyłoby mi odwagi. Ta historia - moja historia - jest w brew pozorom pozytywna. Choć opowiadana przez malkontenta może się wcale taką nie wydawać. Pełno w niej mrocznych zakamarków, o których nawet "on" - ten malkontent w mojej głowie - mówi szeptem, zniżając głos tak, żeby nikt nie usłyszał. I nie usłyszy - ja nic nie powiem.. W każdym razie to historia powrotu, samozaparcia. Niemal niczym Syzyf pcham swój głaz, tyle że ja go kiedyś (prawdopodobnie) dopcham..
bottom of page

